Bezsensowne kłótnie

Czytałam sobie trochę więcej o Galapagos. Wiecie, dlaczego to takie fascynujące wyspy? Powstały niecałe dwa miliony lat temu (co w skali geologiczno-ewolucyjnej jest niedługim czasem, dla przypomnienia dinozaury wyginęły 65 milionów lat temu, a wspólny przodek ludzi i szympansów żył jakieś 5 milionów lat temu). Leżą na Oceanie Spokojnym, ponad 900 kilometrów od najbliższego stałego lądu (Ameryki Południowej). Tak samo jak w przypadku innych stosunkowo młodych wysp, jedyne zwierzęta, które żyły tam zanim przypłynęli pierwsi ludzie, to takie, które były w stanie pokonać morską drogą te prawie tysiąc kilometrów. Ptaki, nietoperze, żółwie (które, porwane przez fale, chowały się w skorupach i dryfowały przez ocean), foki - oraz parę innych, które najwyraźniej musiały przypłynąć na unoszących się na wodzie pniach.

Image may contain: mountain, outdoor and nature
Nie Galapagos. Szwajcaria, Toggenburg. Fot. T. Pylak.

To, co zwróciło moją uwagę, to fakt, że większość z żyjących na Galapagos gatunków jest potomkami pojedynczej pary, która dotarła przed tysiącami lat na ten odległy ląd. Mogło się oczywiście zdarzyć, że większa grupa zwierząt została porwana przez ten sam sztorm, jednak naukowcy podejrzewają, że w większości przypadków była to pojedyncza zapłodniona samica. Ciekawe, prawda?
Wiele razy zdarzało mi się słyszeć, że mit o Adamie i Ewie jest bez sensu, bo przecież nie mogli wszyscy ludzie wziąć się z jednej pary, bo - ha, ha - kto by z kim miał potem dzieci?
Okazuje się jednak, że taka sytuacja jest jak najbardziej możliwa (wśród innych gatunków kręgowców), a nawet że miała miejsce w historii. Co prawda jeśli chodzi o nas, Homo sapiens, to wszystkie źródła naukowe są zgodne, że populacja naszego gatunku nigdy nie spadła poniżej kilku tysięcy osobników (a więc NIE mamy pojedynczej pary rodziców), ale teoretycznie takie zjawisko mogłoby mieć miejsce.
Chciałam się z podzielić tym odkryciem z kolegą - że coś, co uważałam, za absurd, jest teoretycznie możliwe. Kolega wychował się w Izraelu, przeszedł więc gruntowne studia biblijne i dobrze wiedział, o czym mówię.
– Nie, cała historia z Księgi Rodzaju jest wymyślona, nie ma tam krzty prawdy – upierał się.
– Ale mogłaby być! Człowiek mógłby pochodzić od pojedynczej pary.
– Ale nie pochodzi i nie ma sensu się zastanawiać.
– Mnie chodzi o to, że to nie jest takie bezsensowne, jak się mogłoby wydawać.
– Skoro jest całkiem nieprawdziwe, to po co się zastanawiać, co by mogło być, choć nie było?
I tak przez cały obiad. Wyszła nam z tego zażarta dyskusja i chyba żadne z nas wiele z niej nie wyniosło. Dopiero wieczorem, kiedy już ochłonęłam, zobaczyłam, jak bardzo ta nasza rozmowa była głupia. Zgadzaliśmy się we wszystkim. Tak, opowieści z Księgi Rodzaju są całkowicie wymyślone. Tak, populacja zwierząt może pochodzić od pojedynczej pary. W sumie nie ma o czym rozmawiać.
Jedyne, w czym się różniliśmy, to które z tych dwóch prawdziwych stwierdzeń bardziej wymaga w tym konkretnym momencie podkreślenia. To niewiele.
***
Kiedyś w ramach kursu komputerowego poznałam dziewczynę z Erytrei. Zaciekawiona zaczęłam czytać o tym afrykańskim kraju, i, muszę przyznać, przeraził mnie obraz, który wyłaniał się z tych opisów. Erytrea jest krajem biednym, pod totalitarną władzą, bez niezależnych sądów i gazet. Tysiące ludzie przetrzymywanych w więzieniach ze względów politycznych albo w ramach kary zbiorowej za przewinienia członków rodziny. Warunki w więzieniach są niehumanitarne a tortury na porządku dziennym. Miliony ludzi (kobiet i mężczyzn) pracuje niewolniczo w ramach tzw. “służby wojskowej” - w cudzysłowie, bo oznacza ona wykonywanie dowolnych prac na polecenia dowódcy i jest nieograniczona czasowo - ludzie spędzają w “armii” kilkadziesiąt lat, odwiedzając rodzinę raz na rok. Innymi słowy, jakość życia smutnie porównywalna z realiami Korei Północnej.
Naczytałam się tych tragicznych informacji i przy okazji spotkania ze znajomymi nie mogłam się oprzeć pokusie, by podzielić się wrażeniami.
– Jakie to bez sensu, gdy ludzie mówią: “Erytrejczykom nie należy się azyl, bo tam nie ma wojny” – mówiłam rozemocjonowana. – Przecież czasem warunki w danym kraju są straszne nawet pomimo pokoju.
- Nie można wszystkim dawać azylu! – Przekonywała mnie koleżanka. – To wcale nie byłoby dla tych ludzi dobre, nigdy nie przyzwyczają się do życia w obcym kraju.
Potem, jak się możecie domyślić, miała miejsce długa i dość ostra rozmowa, której w sumie nie powinno być. Może gdybym była bardziej wyspana, szybciej dostrzegłabym, co się dzieje. Oczywiście, obie miałyśmy rację i obie się zgadzałyśmy co do tego. Sytuacja w Erytrei jest bardzo nieciekawa. Konieczność opuszczenia własnego kraju jest dla większości ludzi tragedią. Nie ma o czym rozmawiać.
***
Tak jest prawie zawsze. Większość zażartych kłótni sprowadza się ostatecznie do różnicy zdań w sprawie rozłożenia akcentów. Czasem łatwo to dostrzec, czasem trzeba się przekopać przez kilka warstw definicji, przez grube pokłady wniosków i rozumowania - ale ostatecznie okazuje się, że ta różnica jest dużo, dużo mniejsza niż na samym początku się zakładało.

Czy to znaczy, że nie warto rozmawiać? Nie. Ale warto więcej słuchać - jak widać na powyższych przykładach, więcej bym skorzystała po prostu słuchając niż próbując bronić swoich racji (których nikt wcale nie próbował atakować). I warto pamiętać, że drastyczne różnice zdań są bardzo rzadkie i jeśli mój rozmówca nie jest skrajnym przypadkiem “zwolenników płaskiej Ziemi”, to pewnie ta różnica nie jest aż tak duża, jak się w pierwszej chwili wydawało (a nawet i w takim skrajnym przypadku może się okazać, że oboje się zgadzamy, że bardzo ciężko jest sobie wyobrazić, że żyjemy na ogromnej kuli unoszącej się w bezkresnej próżni - i może to jest właśnie to, o czym trzeba było sobie miło pogadać).

Komentarze

Popularne posty

Strona na facebooku