Strach

Kiedyś zdarzyło mi się pracować z kolegą, który miał w zwyczaju w dość ostry sposób krytykować błędy. Wszystkie jego uwagi były uzasadnione i potrzebne, ale jakoś nieprzyjemnie się je czytało. Pewnego razu pracowałam nad większą zmianą w kodzie. Po kilku dniach, licznych komentarzach (kolegi) i poprawkach (moich) miałam wreszcie nadzieję, że wszystko jest gotowe. Siadam rano przy biurku, włączam komputer i pierwsze co widzę to list od kolegi na temat mojej pracy zaczynający się od słów “Nie podoba mi się…”. Co było dalej, nie wiedziałam, bo nie otworzyłam maila. Bałam się.
Patrzyłam na ten list i bałam się otworzyć. Bałam się dowiedzieć, że wszystko źle zrobiłam, że znowu coś pomyliłam. Bałam się, że poczuję się głupia i do niczego. Bałam się, że czeka mnie jeszcze dużo pracy, choć przecież już dawno powinnam to skończyć. Po prostu się bałam.
Zajęłam się innymi zadaniami. Przeczytałam jakieś dawno zaległe dokumenty. Odpowiedziałam na stare maile. Zrobiłam półgodzinne zdalne szkolenie z zasad prywatności, na którego zaliczenie mieliśmy jeszcze miesiąc. Poszłam na obiad. Wreszcie nie było już sensu zwlekać. Kosztowało mnie to naprawdę masę odwagi, czułam się jakbym skakała ze spadochronem. Kliknęłam na maila.
W środku było napisane coś w stylu: “Nie podoba mi się nazwa tej klasy, ale to w sumie twoja sprawa. LGTM, Approval” (Czyli: wszystko ok, możesz spokojnie wrzucać kod do wspólnego repozytorium.)

Drzewko wiśniowe na moim osiedlu.
***
To był ten moment, kiedy zaczęłam się zastanawiać, czy to jest normalne, żeby bać się maili. Z opisu mojej reakcji możecie sobie wyobrażać, że dotknął mnie jakiś pracowy mobbing, a kolega się nade mną znęcał. Ale nie. Jego styl komunikacji mi się nie podobał, to prawda, ale oprócz tego współpracownik był sympatyczny i naprawdę starał się być pomocny. Nigdy nie było obraźliwy ani niegrzeczny, po prostu ciutkę zbyt pewny siebie jak na mój gust. Ale może nawet i to było złudzeniem, bo komunikowaliśmy się po angielsku, który dla nas obojga był drugim językiem.
Dlaczego więc tak się bałam tego maila? Dlaczego ja w ogólę boję się maili - bo nie zdarzyło się to po raz pierwszy. Czy to normalne? Czy da się coś z tym zrobić?
Zaczęłam się pytać znajomych, czy mają takie doświadczenia. Okazuje się, że tak. Listy z urzędu, które przeleżały tydzień na kuchennym stole zanim zostały otwarte drżącymi palcami. Roczna ocena pracy od kierownika, która tkwiła nieprzeczytana w skrzynce, aż wreszcie trzeba było się z nią zmierzyć. List polecony z sądu czekający na poczcie do ostatniej chwili. Okazało się, że nie tylko ja miałam takie głupie problemy.
Jednak jedna historia była na tyle obrazowa, że wreszcie mnie olśniło. Otóż pewna koleżanka, nazwijmy ją Beata, bała się rezerwować samoloty i hotele na delegacje. Jak się pracuje w międzynarodowej firmie, to podróż do innego oddziału i osobiste spotkanie się ze współpracownikami często jest konieczne albo przynajmniej bardzo pomocne. Beata lubiła podróże, ale nie cierpiała rezerwacji. Przerażenie ogarniało ją na myśl o szukaniu lotów i sprawdzaniu miejsc w hotelu. Czynność, która jednym wydawać może się nudna, a innym ekscytująca, dla niej była okropna. Dlaczego? Bo - tak tłumaczyła Beata - jak odkładasz rezerwację do ostatniej chwili, to się okazuje, że dobre loty są droższe niż firma jest gotowa opłacić, z przesiadkami w jakichś dziwnych miejscach, albo o bardzo niewygodnych porach. Trzeba potem dzwonić i zamawiać taksówkę na piątą rano, szukać transportu z lotniska nocą, dzwonić do hotelu i pytać się, czy mają jeszcze miejsca, bo na stronie już niedostępne. Masę nieprzyjemnej roboty. Roboty, której by w ogóle nie było, gdyby zarezerwowała wszystko  od razu. Głupie, prawda?
Beata tak naprawdę nie bała się rezerwacji. Bała się tych wszystkich nieprzyjemnych konsekwencji rezerwowania za późno. A te konsekwencje ją dotykały TYLKO dlatego, że się bała i w nieskończoność odkładała planowanie podróży. Błędne koło.
Zrozumiałam, że z moim strachem przed otwarciem listu jest podobnie. Kiedy następnym razem widziałam “trudnego maila”, to automatycznie kojarzył mi się z wieloma godzinami stresu. Z długim oczekiwaniem, z niepewnością, ze strachem. Z uczuciami i emocjami, które pojawiły się TYLKO  dlatego, że nie otworzyłam listu od razu. Widzicie, mój mózg jest prosty. Widzi maila i od razu reaguje ostrym: “To oznacza straszny stres, nie otwieraj!!!!”. Nie przejmuje się takimi drobiazgami, jak to, że przyczyną stresu było właśnie nieotwieranie, a nie sam list.
Czy da się coś z tym zrobić? Tak. Jedną z rad, którą usłyszałam, było: “Przyjmij zasadę, że ZAWSZE otwierasz trudne maile od razu. Bez czekania. ZAWSZE.” Pomyślałam, że brzmi prosto, ale na pewno jak zawsze łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Tymczasem było odwrotnie.
Zawzięłam się. Powiedziałam sobie twardo, że za każdym otworzę od razu. Oczywiście, jak na złość, żadne przerażające maile się nie pojawiały. Było kilka takich “lekko niepokojących”, które bez większego problemu otwarłam bez zwlekania. To jednak wystarczyło. Przyzwyczaiłam się. Nie ma żadnej trudnej decyzji, którą musiałabym podjąć “otwierać czy nie otwierać”. Wiem, że muszę otworzyć od razu. I przestało to być już straszne - bo w międzyczasie zgromadziłam bardzo dużo pozytywnych doświadczeń. A otwieranie maili zupełnie przestało mi się kojarzyć z niepokojem i niepewnością. Dostaję czasem złe wiadomości. Nie poprzedza ich już jednak ten głupi czas bezsensownego stresowania się.
Zawsze otwieram niepokojące listy i maile od razu.
Może myślisz sobie, że to głupie, bo przecież w tym liście może być najgorsza wiadomość mojego życia. Może. Ale nawet najstraszniejsze wieści nie staną się łatwiejsze, jeśli przed ich otwarciem spędzę długi czas rozważając wszystkie czarne scenariusze. Wprost przeciwnie. Nie mogę uniknąć złych wiadomości. Mogę uniknąć niepotrzebnego stresu.
***
Wracałam z Zumby i układałam sobie ten tekst w głowie. W tramwaju wyjęłam komórkę i zobaczyłam, że mam nieodebraną rozmowę z nieznanego numeru. Patrzyłam na telefon i zupełnie nie wiedziałam co zrobić. Oddzwonić? Kiedy ja nawet nie wiem, jak zacząć rozmowę! A jak to jakiś polski znajomy, a ja zacznę moim łamanym niemieckim? I o co w ogóle chodzi? Coś się stało? Żadne tam telemarketingi, bo godzina nie taka…
Wysiadłam z tramwaju i wreszcie do mnie dotarło o czym myślałam nim zerknęłam na listę rozmów. Może tutaj też to zadziała? Przycisnęłam zieloną słuchawkę.

Dzwoniła mama kolegi syna. Przez przypadek zabrali z przedszkola nie swój rysunek. Kazała przekazać dziecku i obiecała, że przyniosą następnego dnia.

Komentarze

Popularne posty

Strona na facebooku