"Boski porządek"

Taki paradoks. Jest coś, co dostałaś za darmo i jednocześnie zapłaciłaś za to najwyższą cenę. Prawa wyborcze.
Wydaje ci się oczywiste, że możesz chodzić na wybory. Że osoby, na które głosowałaś, tworzą prawo, które ciebie dotyczy. A jak w Sejmie robią jakieś głupoty, to złościsz się i wygrażasz: “Już więcej na was nie zagłosuję, nieroby jedne!”
Wydaje się, że prawa wyborcze dostałyśmy my, kobiety, tak po prostu, bo to przecież oczywiste, że powinnyśmy je mieć. Tymczasem jednak droga do nich wcale nie była prosta. W Europie mogliśmy zobaczyć dwa całkiem różne sposoby uzyskania równouprawnienia.
W Polsce na przykład wyglądało to tak. Była wojna. Straszna wojna, trwająca kilka lat, w której czynnie uczestniczyło wielu mężczyzn. Walczyli, ginęli, organizowali. W tym czasie trzeba było wykarmić następne pokolenie, utrzymać rodzinne gospodarstwo, sklep, dwór. Trzeba było zapewnić żołnierzom wikt i opierunek. Kobiety były niezbędne, ich zaangażowanie konieczne. Jednoczśnie udowodniły, że są w stanie przez długie lata prowadzić aptekę, stolarnię, zakład naprawczy, majątek - bez pomocy męża, brata, ojca. A potem miały pokornie usunąć się w cień? Poczucie szczęście, że głowa rodziny jednak wróciła do domu cało i w miarę zdrowo, powinno wystarczyć? Ciężko tak nagle wypaść z głównej roli.
Wojna była jednak na tyle potężna, że rozwaliła cały istniejący porządek. Można było budować nowy. Powstawały całkiem nowe państwa; stare, trochę już zapomniane, wracały do życia. Od podstaw kreślono zasady ładu społecznego. Nie można było tak łatwo o kobietach zapomnieć, za dużo od nich zależało. Wielu bowiem z wojny nie wróciło - i ktoś musiał nadal wykonywać ich obowiązki - wdowa, córka, siostra. A ci, którzy wrócili, musieli, chcieli, pokazać kobietom, że wcale nie przesuwają ich na dalszy plan. Że od ich decyzji nadal wiele zależy.
I tak, w 1918 roku w odradzającej się po rozbiorach Polsce kobiety dostały prawa wyborcze. Bez wysiłku, za darmo. A jednak zapłaciwszy najwyższą cenę.
W Szwajcarii wyglądało to inaczej. Szwajcaria miała szczęście pozostać neutralna przez obie wojny światowe. Urocze średniowieczne miasteczka przetrwały bez szwanku. Rodzinne gospodarstwa, fabryki, przedsięwzięcia trwały, nawet gdy właściciel na kilka miesięcy znikał na szkolenie wojskowe. Zaraz przecież wracał, czasy były cięższe niż zwykle, ale nie wymagały poświęceń nad siły. Nie było powodu, by zmieniać porządek, który działał od tylu, tylu lat. Nikt nie kwestionował, że kobiety mają ważną rolę do wypełnienia w społeczeństwie. Ale żeby od razu pchały się do polityki? Po co? Skoro mąż, ojciec, brat już głosuje?
Polki uzyskały prawa wyborcze 100 lat temu. Szwajcarki - niecałe pięćdziesiąt (w 1971 roku).
***
“Boski porządek” to film, który opowiada o czasie tuż przed ostatnim referendum w sprawie praw wyborczych - tym, w którym wreszcie wyborcy (wtedy wyłącznie płci męskiej!) wyrazili zgodę na udział kobiet w polityce.
Oglądając ten film myślałam o trzech sprawach. Przede wszystkim - to było tak niedawno! W tym roku moja mama była niemal dorosła - zastanawiała się na tym, jakie studia wybrać, jak ułożyć sobie życie. Nad tym, na którą partię głosować wprawdzie się nie zastanawiała, ale to już z zupełnie innych powodów.
Po drugie - to nie tylko prawa wyborcze. Wiedzieliście, że jeszcze na początku lat osiemdziesiątych zamężna Szwajcarka nie mogła na przykład samodzielnie sprzedać samochodu? Potrzebowała podpisu męża. A mężczyzna, niezależnie od stanu cywilnego, mógł samodzielnie dysponować całym majątkiem. Mąż miał prawo (w sensie prawa państwowego) zabronić żonie pracy zarobkowej, jeśli uważał, że przeszkodziłoby jej to w wykonywaniu podstawowych obowiązków, czyli prowadzeniu domu.
Te prawa zostały kiedyś dawno ustalone i zatwierdzone bez udziału osób, których dotyczyły. Bez kobiet. Umożliwienie kobietom tworzenia prawa otworzyło furtkę do dalszych zmian. I Szwajcaria zaczęła się zmieniać. Powoli, ale zdecydowanie.
Po trzecie - to jest ten aspekt, który w filmie najbardziej mnie męczył - po której ja byłabym stronie? Myślisz, że Ty - Czytelniczko - byłabyś oczywiście za? Myślisz, że Ty - Czytelniku - zagłosowałbyś na “tak”? Nie bądź taki pewien! Nie bądź taka pewna!
Pomyśl sobie, jaka to jest trudna kampania! Z definicji osoby, których dotyczy, nie biorą udziału w podejmowaniu tej decyzji. Muszę przekonać tych, którzy głosować mogą. Ale dlaczego miałoby im na tym zależeć?
Pomyśl, kto najwięcej zyskuje na przyznaniu kobietom praw wyborczych? Nie Ty, która masz kochającego męża, z którym możesz wszystko przedyskutować i który bierze pod uwagę Twoje zdanie. Nie Ty, która nie interesujesz się polityką i chętnie zrzucasz na barki męża odpowiedzialność za opowiedzenie się po dobrej stronie. Nawet nie Ty, która męża nie masz, a swoje pasje możesz bez problemu rozwijać, bo nie dotyczą polityki. A już na pewno nie Ty, mężczyzno - co mógłbyś zyskać? No chyba że myślisz o swojej siostrze, córce, matce - którym akurat nie udało się wygrać w loterii małżeńskiej?
Film pokazuje sylwetki kobiet z małego szwajcarskiego miasteczka. Początkowo wszystkie są przeciw “politycyzacji kobiet” (bo tak nazywano pogardliwie prawa wyborcze). Dlatego, że zawsze tak było, dlatego, że nie widzą powodu by buntować się przeciw zastanemu porządkowi. Dlatego, że rozumowania “w innych krajach to działa, więc i w naszym powinniśmy wprowadzić takie prawo, żeby nie wyjść na zacofanych” nie uznają - słusznie! - za wystarczający argument. I nie mają żadnej motywacji do walki, dopóki same, na własnej skórze, nie odczują panującej nierówności.
Jedna, widząc że jej chodzące do szkoły dzieci nie potrzebują już całodobowej opieki, chciałaby podjąć pracę związaną ze swoją pasją. Ale mąż nie jest zachwycony (no bo co powiedzą koledzy?) i, trochę w żartach, mówi, że prawo pozwala mu zablokować ten plany.
Druga patrzyła przez lata jak jej mąż marnotrawił jej majątek odziedziczony przez rodziców. Teraz, jako wdowa bez pieniędzy, chce większego bezpieczeństwa dla swej córki. Córki - prawniczki, która swój dyplom schowała do kieszeni, by nie zawstydzać męża.
Rozwódka. Młoda dziewczyna, która chciałby więcej wolności. Jej matka, która odkrywa, że jest bezbronna, jeśli mąż okazjonalnie używa siły (bo to ich wewnętrzna małżeńska sprawa).
Jeśli myślisz, że to jest oczywiste, po której byłbyś/byłabyś stronie, popatrz na to: większość społeczeństwa nie miała mocnej motywacji, by coś zmieniać. Te, którym najbardziej na zmianie prawa zależało, były w mniejszości - i bardzo łatwo było je opisać jako rozpolitykowane buntowniczki o wątpliwej moralności. Więc może nawet w sumie chciałbyś głosować za tymi prawami - ale czy miałbyś siłę i chęć, żeby się chwalić tym przed kolegami z pracy?
Film kończy się sceną radości z przyznania praw wyborczych i migawkami z kolejnych wyborów, w których biorą udział obywatele różnej płci.

A we mnie te sceny wywołują zadziwienie, jak coś może być tak bardzo oczywiste (bo przecież ja zawsze traktowałam to jako coś kompletnie naturalnego) i tak strasznie nieoczywiste (bo patrząc na to, jak ciężko było przekonać społeczeństwo do tej zmiany, aż dziw bierze, że ostatecznie się udało!).

Komentarze

Popularne posty

Strona na facebooku