“A ja żem jej powiedziała”, Katarzyna Nosowska
Mieszkam za granicą, więc bardzo rzadko mi się zdarza czytać nowości, zwykle nadrabiam lektury z dużym opóźnieniem. Dlatego też niesamowicie mnie ucieszyło, że dostałam pod choinkę książkę, o której ostatnio parę razy obiło mi się o uszy, i na której reakcje co i rusz natykałam się w internecie. Wreszcie mogłam przeczytać coś na bieżąco!
Czy mi się podobało? Przeczytałam jednym tchem, czyta się prosto i przyjemnie, a w środku można znaleźć wiele ciekawych myśli. Ale czy polecam? Nie jestem pewna.
Zacznę od uwagi technicznej: to nie jest książka, to jest zbiór wpisów z bloga. To przykład, na którym dobrze widać, czym różnią się te dwie formy literackie. Blog jest pisany na bieżąco, nawet jeśli jest ściśle tematyczny, kolejne artykuły dotyczą tego, co akurat zajmuje myśli autora. I to jest dobre, czytelnicy zazwyczaj też zapoznają się z pojedynczymi tekstami. Od książki papierowej wymagamy jednak czegoś więcej. W “A ja żem jej powiedziała” kolejne rozdzialiki nie są poukładane w żadnej wyraźnej kolejności. Ani tematycznie, ani chronologicznie - a dotyczą bardzo różnych etapów życia i kariery autorki. Ostatecznie mamy wrażenie pomieszania i losowości - i nawet po przeczytaniu całości wcale nie udało mi się wyrobić jasnego obrazu postaci. Zabrakło też stylistycznej spójności - przykładowo w bardzo różny sposób autorka nazywa partnera (partnerów) czy syna. Takie ekspetymenty z różnorodnymi sposobami opowiadania o członkach rodziny bez naruszania ich prywatności są ciekawe i warte zachodu w świecie internetu - ale w papierowym wydaniu wypadałoby się zdecydować na jedną konwencję.
Żeby odnieść się do treści, muszę najpierw opowiedzieć, kim jest dla mnie Kasia Nosowska - piosenkarka. Nie jestem osobą zbyt muzykalną, nigdy nie zagłębiałam się w świat gwiazd i zespołów. A jednak “Hey”, zespół, w którym Kasia śpiewała, tworzył muzykę “tła” mojej młodości. Jako nastolatka znałam na pamięć wszystkie jej teksty, “Herbata stygnie, zapada zmrok” śpiewało się prawie na każdym ognisku, i w harcerstwie, i na spływie, a nawet na Oazie. “Są chwile…” dużo lepiej dla mnie obrazowało problem zazdrości niż wszystkie Otella świata. “Moja i twoja nadzieja” było brzmiało jak najpiękniejsza modlitwa w moich uszach, a “Sowa” przebijała “Romea i Julię”. Nawet teraz, po bardzo, bardzo długim czasie, po pierwszych nutach rozpoznają utwory Heya i pamiętam słowa. Więcej: pamiętam emocje i uczucia, które tym piosenkom towarzyszyły.
A Kasia Nosowska - pisarka w swojej książce opisuje rozczarowania światem gwiazd, niesnaski z przyjaciółmi, nieudane związki, zmagania z nadwagą, problemy z akceptacją siebie i własnego ciała. Bardzo ciężko było mi pogodzić te dwa obrazy: przewodniczki nastolatków i szukającej siebie kobiety. Wiele z jej rozważań pasuje bardziej do nastolatki, niż do dojrzałej osoby, której udało się w swoim życiu osiągnąć rzeczy wielkie. To nie jest zarzut - to tylko pokazuje, jak bardzo jesteśmy wszyscy do siebie w gruncie rzeczy podobni i jak bardzo trudno jest patrzeć na siebie i swoje życie obiektywnie. Że nawet jeśli kiedyś udało nam się pięknie, celnie i krótko sformułować prawdę o świecie, to nie znaczy, że te myśli będą nam towarzyszyły w dalszych losach.
Czytając miałam często wrażenie, że świat “sukcesu”, o który Kasi udało się otrzeć, wcale nie jest takim rajem, jak się może wydawać początkującym artystom. W moim malutkim światku, jeśli ktoś wrzuca zdjęcie książki, to dlatego, że ją przeczytał, a nie dlatego, że chce zaszpanować. Jeśli ktoś fotografuje apetyczne śniadanie, to dlatego, że udało mu się złapać ciekawe ujęcie w porannym świetle, a nie dlatego, że chce stworzyć oszukaną wizję samego siebie. Ale w moim światku nikt nie walczy o dotarcie na szczyt, wszyscy sobie spokojnie żyjemy w naszych malutkich dolinkach. Starość kojarzy nam się raczej z emeryturą, a nie z osobą, która nawet nie skończyła pięćdziesiątki. Można porozmawiać na zumbie o menopauzie. Piękno nie jest zależne od numerka na wadze.
A przynajmniej taki świat próbuję sobie dookoła tworzyć. I lektury takie jak ta, pomagają człowiekowi spojrzeć na siebie z dystansem. Mam szczerą nadzieję, że właśnie dlatego powstała ta książka. Że autorka widzi, jak bardzo człowiek jest w środku pomieszany, jak ciężko jest - nawet z ogromną wiedzą na temat tego “jak powinno być” - zmienieć swoje własne spojrzenie na świat. I widzi, że jej pisania pomaga innym - bo czują, że to co przeżywają jest częste. Że ich problemy nie są wymyślone i idiotyczne - tylko więcej osób czuje to samo i boryka się z podobnymi kłopotami. Tyle że “u innych” łatwiej zobaczyć rozwiązanie niż “u siebie”.
W pewnym sensie to też książka o tym, jak bardzo pozostajemy w duszy nastolatkami pomimo upływu lat. Ale moja i twoja nadzieja pomoże uczynić dziś cuda. Nic, naprawdę nic, nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz dziś miłości. Także miłości do samej siebie.
Mam w planach, ale jeszcze się nie zabrałam. Nawet nie wiedziałam, że to forma blogowa. Odpowiadała mi u Andrusa, a tu... zobaczymy. Trzeba spróbować, to będę wiedzieć.
OdpowiedzUsuńA co do czytania nowości za granicą - Legimi! Nie mogę się tej aplikacji nachwalić. W abonamencie 40 zł miesięcznie ma się legalny dostęp do tysięcy ebooków, w tym nowości wydawniczych. Żeby nie było - nikt mi za ten komentarz nie płaci :D Po prostu chcę się dzielić tym, co się u mnie sprawdziło.
O Legimi słyszałam już parę razy, ale jeszcze nie udało mi się zabrać, żeby je wypróbować. Ale pewnie niedługo trzeba będzie, bo dzieci czytają coraz więcej :)
Usuń