Rok literatury pięknej

Przez ostatni rok przeczytałam mnóstwo świetnych książek. Właściwie każda książka, po którą sięgałam, okazywała się niesamowita. Nawet ta, na którą strasznie narzekałam, bo główny bohater mnie na każdym kroku denerwował, okazała się dobra. Przez przypadek znalazłam klucz do przepięknej literatury, choć wcale go nie szukałam.

Zaczęło się od tego, że płakałam nad zrujnowanym Mariupolem, zburzonymi osiedlami w Charkowie i moją dogorywającą nadzieją, że my, “cywilizowani ludzie” jesteśmy w stanie powstrzymać wojnę.

Oczywiście cała ta rozpacz - choć całkiem uzasadniona - była zupełnie bezcelowa. Nikomu to nie pomagała ani niczego nie rozwiązywała. I dobrze mi zrobiło, gdy ktoś mi to powiedział. Mogłam zacząć wreszcie myśleć, co ja mogę właściwie zrobić.

Moje możliwości są bardzo ograniczone. Nie dlatego, że jednostka niewiele może, bo widzę wyraźnie ile dobrego są w stanie dokonać moi (niesamowici!) znajomi, ale dlatego, że - umówmy się - nie jestem osobą przesadnie pracowitą ani zorganizowaną. Okazało się jednak, że jak człowiek siądzie i pomyśli, to można znaleźć rozwiązanie nawet w tak trudnym przypadku jak mój.

Mogę dalej pracować, a część zarobionych pieniędzy przeznaczać na wsparcie ludzi, które są w stanie coś zmienić. Mogę dalej zajmować się dziećmi i starać się je dobrze wychować. Mogę w miarę możliwości uczestniczyć w demonstracjach. Mogę wreszcie wesprzeć kulturę, która jest zagrożona.

To bardzo malutko, mam tego świadomość. Ale jak się poskłada wysiłek z dwunastu miesięcy, to już będzie troszeczkę więcej. Z całą pewnością zaś więcej, niż jakbym tylko siedziała i płakała.

Wybrałam więc organizację i zdecydowałam się, ile chcę wpłacać - na tyle dużo, żeby to miało sens, ale jednocześnie na tyle mało, żebym wiedziała, że spokojnie mogę sobie na to pozwolić i nie musiała co miesiąc na nowo tego rozważać. Dzieci wychowuję tak czy siak, czy dobrze, to się okaże dopiero za parę lat. Na kilku demonstracjach byłam. A co do kultury…

Nie umiem się złościć. Bardzo źle mi idzie nienawiść. Czytałam wiadomości z frontu i nie bardzo umiałam sobie poradzić ze swoimi emocjami. Więc na przekór temu wszystkiemu zaczęłam się uczyć ukraińskiego, słuchać ukraińskiej muzyki i czytać wszystko z Ukrainy, co mi tylko wpadło w ręce.

Okazało się - w sumie to oczywiste, jak się człowiek zastanowi - że to, co jest dla mnie dostępne, czyli przetłumaczone na polski albo niemiecki, to są tylko i wyłącznie utwory z najwyższej półki.  Pewnie promil tego, co się ukazuje w Ukrainie. Z tysięcy książek tylko te naj-najlepsze. A jeszcze mamy w Polsce szczęście do tłumaczy z ukraińskiego, bo przekłady są pisane tak pięknym językiem, jakby to była oryginalna polska literatura. Nie czuje się żadnych zgrzytów, uproszczeń, spłaszczeń, można rzeczywiście cieszyć się każdym zdaniem.

Jeśli chcesz więc kiedyś przeżyć literacką przygodę - wybierz sobie jakiś mniej znany kraj (najlepiej tak po prostu, nie ma co czekać na dramatyczny powód) i zacznij czytać to, co znajdziesz napisanego przez pisarzy z tej Ghany, Wietnamu czy Paragwaju. Te książki muszą przejść na tyle surową selekcję, że na pewno warto do nich zajrzeć, a jeszcze będzie można się pobawić w znajdowanie wspólnych wątków i podobieństw w obrazowaniu.

Ja póki co kontynuuję wyprawę w świat literatury ukraińskiej.

Komentarze

Popularne posty

Strona na facebooku