Harry Potter

Pamiętacie rok 2020? Nie będę ukrywać, że ja przeszłam go ulgowo. Oczywiście, są rzeczy, które mnie dotknęły (na przykład wyjazd do Polski zmienił się w logistycznie stresującą eskapadę), ale bez problemu mogłam się przestawić na pracę z domu, a dzieci chodzą normalnie do szkoły (z wyjątkiem dwumiesięcznej przerwy zeszłej wiosny, która na dodatek obejmowała dwutygodniowe ferie). Największym więc zmartwieniem był więc ogólny stan świata i konsekwencje zarówno epidemii, jak i przedsięwziętych środków.

Kiedy jednak pytam się siebie albo dzieci, co najbardziej pamiętają z zeszłego rok, to odpowiedź jest jedna: Harrego Pottera.

Zaczęłam czytać dzieciom w marcu zeszłego roku. Do tej pory pamiętam ten niepokój, kiedy przedzieraliśmy się przez opis schowka pod schodami i wiedziałam, że w każdym momencie mogą zaprotestować “Eee! Co to jest? Harry Potter?! To na pewno nudne, nie czytaj dalej!”. Takie porzucone z niechęcią lektury już nam się zdarzały, a oglądane kiedyś w samolocie fragmenty filmów o czarodziejskim świecie jakoś nie wzbudziły w nich entuzjazmu. Ale nie. Wciągnęli się prawie od razu.

Czytaliśmy codziennie, zwykle rozdział wieczorem, czasem trochę dłużej, jeśli akurat mieliśmy więcej czasu. Niesamowicie się przeżywa lekturę we trójkę i w zwolnionym tempie! Po każdym fragmencie trzeba się zatrzymać, przemyśleć, czasem odpowiedzieć na trudne pytania, czasem samemu coś zakwestionować. Można jeszcze raz prześledzić wszystkie wątki, wrócić do własnego “pierwszego czytanie”, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, kto jest dobry, a kto zły. Delektować się każdym słowem.

Zwykle do czytania siadaliśmy na kanapie, ale zabieraliśmy też książki na wycieczki. Czytaliśmy wśród ruin zamków - które od razu zmieniały się albo w twierdzę Grindelwalda albo w zamek Ravenclaw. Czytaliśmy na ławeczce przy łące, a kudłate czarne cielaki przekształcały się w ponuraki. Znalezione w lesie patyki stawały się różdżkami, a zaułki starego miasta magiczną Ulicą Pokątną. Stara kolej parowa z prawdziwą lokomotywą wiozła nas prosto do Hogwartu.

Wstawanie do szkoły albo do pracy było łatwiejsze, kiedy zaczynało się od przeczytania chociaż paru stron. Prościej było się zmobilizować do kładzenia się spać, kiedy na dobranoc czytało się książkę - choć oderwanie się od niej nie było już wcale takie bezproblemowe. Dużo mniej trudności sprawiało zorganizowanie wycieczki, kiedy można było zachęcić czytaniem po drodze i na postojach. Na świecie działo się dużo dziwnych rzeczy, ciężko było planować na dalej niż parę dni do przodu - ale jedno było pewne. Zawsze mogliśmy wrócić do Hogwartu.


Na pewno nie czytaliśmy bezkrytycznie! Spójny świat magii jest bardzo trudny do skonstruowania, więc siłą rzeczy masę w nim było nieścisłości. Niektóre z nich nas denerwowały (po co nosić ciężkie plecaki z książkami, skoro zaraz na pierwszym roku uczy się zarówno lewitacji, jak i przywoływania przedmiotów? Czemu telefony są mugolskim złem, ale buty czy płaszcze już są całkowicie normalnym elementem wyposażenia? O okularach nie wspominając!), niektóre dziwiły (dlaczego nie uczą dzieci w szkole gotowania, zwykłego gotowania, magicznymi sposobami? dlaczego do podstawowej wiedzy nie należą metody opatrywania najczęstszych urazów?), a widząc niektóre tylko wzdychaliśmy z pobłażaniem (w pierwszej części nauczycielka zamienia biurku w dzika, w siódmej okazuje się, że żaden rodzaj magii nie jest w stanie wytworzyć jedzenia). Często się zdarzało, że po przeczytanym rozdziale któreś dziecko się zamyślało i wreszcie pytało: “Wiesz momo, co wydaje mi się bez sensu?”

Ćwiczyliśmy wyobraźnię. Mieliśmy - w sumie do tej pory mamy! - taką zabawę, żeby zapodać jakąś trudną do wyobrażenia scenę, którą reszta musi sobie wyobrazić. Na przykład: jak by wyglądał Snape na plaży w ciepłym kraju? To trudne zadanie, ale jak się zacznie od leżaka po parasolem i usłużnego kelnera przynoszącego w kilku szklaneczkach różne składniki drinka, które mistrz eliksirów sam sobie miesza patyczkiem - to jest łatwiej z resztą. Genialne też było, kiedy zastanawialiśmy się, kto kogo zaprosiłby na bal. Któreś z moich dzieci wyobraziło sobie scenę, w której Snape siada niechętnie koło profesor Trelawney, by następnie przeżyć upojny wieczór, wsłuchując się w jej przepowiednie. “Pottera czeka bardzo trudny rok… Biedak będzie się strasznie męczył… Przeżyje ciężkie chwile…”. A może chcecie wiedzieć, jak Voldemort świętowałby urodziny? Co dostałby od swoich przyjaciół?

Początkowo nie byłam pewna, czy dalsze tomy będą się nadawały dla siedmiolatka. Okazało się jednak, że bez problemu przebrnęliśmy przez trudne momenty. Więcej, takie naprawdę emocjonalnie ciężkie sceny - jak na przykład śmierć pozytywnego bohatera - były dla nas swojego rodzaju szczepionką. Pozwoliły nam przyjrzeć się i rozprawić ze skomplikowanymi uczuciami, poczuć smutek, złość, zawód i frustrację - w bezpiecznych, kontrolowanych warunkach, kiedy wiedzieliśmy, że to nie dzieje się naprawdę. Co ciekawe, polityczne tło książek zdecydowanie ułatwiło omawianie aktualnych wydarzeń w realnym świecie - dużo łatwiej jest o czymś rozmawiać, kiedy można to porównać do już rozpracowanej i zrozumiałej sytuacji w Ministerstwie Magii.

Oglądaliśmy też filmy. Czekaliśmy oczywiście do momentu, kiedy już mamy za sobą odpowiedni tom, bo nie chcieliśmy “dowiedzieć się za dużo”. Zachwycały nas niektóre z filmowych rozwiązań, ale wiele nas bardzo zawiodło. Ja i córka chyba najbardziej byłyśmy rozczarowane sposobem, w jaki w filmach został przedstawiony Ron. Jakby na przekór temu przy czytaniu kolejnych części często wykrzykiwałyśmy z naciskiem: “Sama zobacz, jaki on jest w tej scenie odważny! A w filmie, co z niego zrobili?!” Ciekawie było jednak porównać sobie wyobrażenia reżysera z naszymi własnymi. 

Potem jeszcze słuchaliśmy niemieckiej wersji książek w fantastycznym wykonaniu Rufusa Becka. Towarzyszył nam podczas wycieczek samochodem i w trakcie składania prania. Dla dzieci była to świetna okazja, by doszlifować słownictwo i móc uczestniczyć w dyskusjach ze szkolnymi przyjaciółmi, dla mnie dodatkowa możliwość osłuchania się z żywym niemieckim.

Świat Harry’ego Pottera na dobre zagościł w naszym języku i w naszej wyobraźni. Bardzo się cieszę, że odwiedziliśmy go razem, że była to nasza wspólna wyprawa do krainy magii. Myślę, że troszkę nas zmieniła, ale jednocześnie i my oswoiliśmy ją i jest teraz bardzo “nasza”. To była świetna przygoda!


P.S. Wszystkie rysunki autorstwa Córki.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty

Strona na facebooku