Spotlight

Obejrzałam "Spotlight", film znany z tego, że opowiada o "aferze pedofilskiej w Bostonie".

Przede wszystkim to jest dobry, trzymający w napięciu film. Grupa dziennikarzy prowadzi śledztwo, gromadzi informacje, próbuje pokazać, co złego się dzieje w ich mieście. I to tyle - nie ma żadnych wyrazistych osobistych dramatów w tle. Żadnych melodramatycznych historii, czy magicznie rozwiązanych wątków. Tematem jest praca reporterów z "Boston Globe" i to jest na tyle ważne, że nic więcej nie musi nas rozpraszać. Aktorzy mają być przede wszystkim ludzcy - widać, że autorom filmu chodziło o pokazanie postaci jak najbliższych rzeczywistości. Wzruszająco i wiarygodnie wyglądają ofiary - pokazane tylko jako dorośli wspominający bolesne wydarzenia z przeszłości. Nigdy nie widzimy dziecka krzywdzonego przez pedofila. Nie ma żadnych scen próbujących grać na emocjach. Pojawiają się tylko takie drobiazgi, jak pokłute przedramiona czy kompulsywnie jedzone muffinki. I to wystarcza.

W filmie są dwie warstwy, obie ważne: pierwsza to powód, dlaczego eufemizm użyty w Teleexpresie  był tak wyśmiewany - bo film jest nie o tym, jak dziennikarze próbowali zdemaskować siatkę pedofili działającą w Bostonie, tylko o tym, że odkryli, że ta siatka działa dzięki systemowi. Dzięki Kościołowi katolickiemu - dlatego, że hierarchia kościelna przez dziesiątki lat tuszowała sprawę i umożliwiała księżom molestującym dzieci pracować i znajdować nowe ofiary. Pokazane jest też, że skala i okropieństwo tych przestępstw wynikało z samej natury kapłaństwa: dla dzieci z biednych rodziny, dla dzieci niekochanych, dla dzieci z rodzin patologicznych ksiądz był często pierwszą osobą, która okazała im sympatię, która pokazała im miłość Jezusa. Był osobą bardzo ważną, ogromnym autorytetem, prawie Bogiem. Dzieci wykorzystane przez takiego człowieka były krzywdzone podwójnie.

Jest jednak też duga warstwa. Gdy jesteś wierzącą katoliczką, to możesz się zatrzymać na dosłownym rozumieniu filmu. Ale jeśli nie jesteś, a szczególnie jeśli w jakiś sposób masz krytyczne albo niechętne nastawienie do Kościoła, to zachęcam do oglądania filmu trochę inaczej. Nie myśl o nim, jako o opowieści opartej na faktach. Wyobraź sobie, że mówi o innej organizacji, o organizacji, którą wspierasz, której ufasz, która wiesz, że czyni dobro. O twojej ulubionej partii, organizacji charytatywnej, pracodawcy, uczelni - o jakiejkolwiek instytucji, z którą jesteś związana emocjonalnie i w której dobre intencje wierzysz.

Czy gdybym zauważyła coś złego w tej instytucji - umiałabym zareagować? Umiałabym zareagować na tyle silnie, by powstrzymać zło? To, co było naprawdę przejmujące w "Spotlighcie", to ta seria osób, które próbowały coś zrobić z problemem - pisać do gazety, do biskupa, do papieża - ale wszystkie ostatecznie rezygnowały, bo czuły się samotne w swojej walce. Może łudziły się nadzieją, że natknęły się jednostkowy przypadek, że to jest mała sprawa, że nie ma co psuć wizerunku całej organizacji przez pojedynczą złą osobę.

Czy gdybym w swojej ulubionej instytucji zauważyła coś złego - czy potrafiłabym powiedzieć głośno: "Tak nie można"? To jest ryzyko. Możliwe, że rzeczywiście to jest pojedynczy przypadek, możliwe, że wywlekając brudy na światło dzienne się ośmieszę. Może narażę dobre imię organizacji na szwank. Ale jeśli to jest poważniejsza sprawa na większą skalę i ja nie zareaguję - to nic się nie zmieni. Bo tak samo nie zareaguje nikt inny - każdy widzi tylko swój malutki kawałek, malutkie zło, o które nie warto strzępić języka - a nie widzi rzeczywistych rozmiarów.

Moim ulubionym bohaterem z serii o Harrym Potterze jest Neville Longbottom. Świetnie jest moim zdaniem pokazana droga nieśmiałego i nieporanego chłopca do prawdziwego bohatera. A zaczyna się niepozornie - od próby powstrzymania przyjaciół przed zrobieniem czegoś, co uważa za niesłuszne. Ale to jest tylko pozornie prosty początek. To rzeczywiście wymaga odwagi. Ale i czegoś jeszcze - bo przeciwstawić się wrogom jest łatwo. Możemy się bać, ale wiemy, że racja jest po naszej stronie. A przeciwstawiając się dobrym, bliskim nam osobom musimy jeszcze pokonać nasz strach przed niewłaściwą oceną sytuacji, postawić Dobro przez duże "D" ponad komfort swoich miłych relacji.

A to jest naprawdę trudne.

***

Tematyka filmu jest ciężka i z samego opisu łatwo jest sobie wyrobić przekonanie, że jest to film przeciw Kościołowi. Nie jest. Film jest opowiedziany delikatnym i bardzo precyzyjnym językiem. Zło jest jednoznacznie nazwane złem, niemoralna postawa napiętnowana - a jednocześnie nie ma potępiania w czambuł. Jedyne, czego ten film dotyka to stosunek Kościoła katolickiego do krzywdy wyrządzonej dzieciom przez księży. Niczego więcej.

Komentarze

Popularne posty

Strona na facebooku